Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/44

Ta strona została uwierzytelniona.

chcąc się przekonać, czy to nie omyłka, zapalił papierosa i zamyślony wstał z krzesła...
Oko mu błysło dziwnym ogniem. Szybko wypalił papierosa i niecierpliwie rzucił go na ziemię. Poczym zaczął szerokim krokiem chodzić po pokoju — ręce włożył do kieszeni — i naraz śmiać się począł głośno i gorzko — tak, iż sam sobie wydawał się Mefistofelesem.
— Naszemu Towarzystwu zapisała 30.000 — Cha-cha! 30.000! Moje — moje trzydzieści tysięcy! Co za ironja! Co za wściekła — przeklęta ironja! Sam djabeł jej to poradził!
I znów chodził po pokoju tam i z powrotem.
— Nie — to niemożliwe! Matrona — jedna z najzacniejszych matron! Podły — przekupny dziennikarzu, wiem ci ja, co to za matroństwo!
Nienawidził ją teraz bardziej, niż kiedykolwiek.
— Czy to umyślnie przeciw mnie skierowane? Czy pamiętała o mnie? Czy mnie chciała nagrodzić? Nie — o tym chyba i mowy niema. Zapisała naszemu towarzystwu — pieniądze — znaczne pieniądze — trzydzieści tysięcy — Cha-cha! Z jakiego źródła pochodzą te pieniądze? Czyż nikt o tym nie wie? Ale ja wiem! Z prostytucji. (To wyrażenie bardzo mu się podobało). Tak, z prostytucji! Gdybym jej nie był spotkał w życiu, ożeniłbym się z Joasią albo z Florką — i byłbym dziś człowiekiem wybitnym, wpływowym... Miałbym stanowisko, odpowiednie memu urodzeniu i edukacji... A tak — wykolejony, zdeklasowany, upadły... Parobek ohydnego szwaba — nędzny grzebieniarz...