Strona:A. Lange - Elfryda.pdf/95

Ta strona została uwierzytelniona.

klęli się, że nigdy się nie ożenią. Spisek szczególny i właściwie nierozsądny. Zresztą mój akces do tego spisku był bardzo nieokreślony; poczyniłem na wszelki przypadek rozmaite zastrzeżenia: „Jakkolwiekbądź — to jednakże, w każdym razie, gdyby naprzykład...“ Ta niewyraźna formuła chroniła mnie przed zobowiązaniem bezwzględnym. Jednakże taki Nawara, albo Herkner, albo Styczeń niewątpliwie przeciw mnieby wystąpili: Zdrada — zdrada — wołaliby do mnie.
Z tego powodu wolałem się z niemi nie widywać — i głównie przesiadywałem w domu, albo też potajemnie, jak zbrodniarz, mówiąc stylem Schopenhauera — śpieszyłem na ulicę Zieloną — do małego domku z ogrodem.
— Widzisz, stary szaleńcze! — mówiłem sam do siebie. — A jednak instynkt gatunku — opanował i ciebie! I choć cię Schopenhauer ostrzegał, to przecież idziesz oślepiony i bezwłasnowolny. Pomyśl, takie studenckie historje w twoim wieku. Czy ci nie wstyd?
Alem już wszelki wstyd utracił. Chwilami budził się we mnie rozsądek, ale miał minę koślawej małpy, gdy moje szaleństwo było podobne do królewny z baśni.

Tam — przy ulicy Zielonej — zdawało mi się — jest bardzo blizko nieba. Jakoż nieświadomie budowaliśmy z Elfrydą most do nieba.