wywołała czarowny, upajający owoc — winne grono. Nimfy ze złotych i czarnych pereł wina musiały sączyć trunek zaklęty, którym Faun upojony, jakby upojony wodą letejską, zapominał o wszystkim, co go na jawie dręczyło.
Sen cudowny opanowywał boga: ambrozja przenosiła go w inne światy, nadawała odmienne barwy jego jasnowidzeniom. W delirjum bóg lasów tańczył i radował się bytem i oddawał się wszelkim rozkoszom nieprzytomności, a nimfy otoczyły go kołem i w lubieżnych skokach rzucały mu się w objęcia — i całowały go nieskończonym wielkim pocałunkiem, co jak eter ożywczy dawał mu złudzenie urzeczywistnień niepojętych. Faun był szczęśliwy, a dokoła nimfy oszalałe, upojone winem i rozkoszą — uderzając miarowo białemi nogami w miękkie puszyste trawniki leśne, wołały: Evoé Bacche!
Ale straszne było przebudzenie z upojeń. Żałośniej jeszcze bóg odczuwał cierpienie swego bytu: gdyż nic go uchronić nie mogło od pamięci.
Faun jest wobec Amora, jak melancholja wobec radości; jak jesień wobec wiosny; jako noc księżycowa wobec jutrzenki; to też Faun tęskni za Amorem — jak my tęsknimy za naszym wiekiem dziecinnym, ale nie wrócą lata dziecinne, ani zmartwychwstanie Manmatha.
Tajemnica Fauna jest wielka: że miłość jest tragiedją, że jest to przeraźliwe misterjum, które się staje coraz bardziej niezgłębionym, im głębiej oko sięga w jego treść utajoną. Ona jest zaprzeczeniem samej siebie — i zwolna staje się niby złowrogim
Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.