A ta na swoich drobnych stopach — silna w biodrach i w łydce — szła jak posąg z czarnego żelaza wykuty, powoli a tak dumnie, jakby właśnie ona była monarchinią, a kalif jej niewolnikiem.
Zatrzymała się przed Almanzorem, a mały Hannibal wziął jej zwitek i, otwarszy, spojrzał na pismo.
— Wielki monarcho, — rzekł, — nie moja ręka pisała te słowa — i podał mu przeznaczenie.
Raz jeszcze zamroczyły się oczy kalifa. Drżał ze zdumienia, bo czuł, że jakaś potęga nieznana zbliża się ku niemu.
— To moje własne pismo — zawołał — choć nie pamiętam, abym cokolwiek był pisał.
— To jest kartka sześćdziesiąta piąta — rzekł Hannibal, a widząc bladość monarchy, zapytał, co mu się stało.
— Allach mnie ukarał, żem go wyzwał i kusił. Iblis pisał te słowa, pisał moją własną ręką. On mi zesłał tę nieznajomą kobietę. Sam wywołałem swój los, utajoną swą myśl wypisałem bezwiednie.
Czytaj moje przeznaczenie.
Hannibal czytał:
Która podniesiesz tę kartą, przez dwadzieścia cztery godzin ucztować będziesz ze mną i wszystkiej mi udzielisz rozkoszy. Potym zaś podasz mi kielich trucizny, działającej jak piorun. A przysięgam na imię Allacha, że wyrokom przeznaczeń będę posłuszny, jako ich niewolnik.
— Czyś gotów, kalifie? — zapytała czarna kobieta głosem, co dzwonił jak metal — czyś gotów,