boginię... Lorenzo, t. j. Wawrzyniec, bo takeśmy go nazywali we Florencji — jedyny mógł sobie pozwolić na taki krok, bo on jeden z niewielu na ziemi zdobył sobie jakieś moce nadludzkie... Chętnie przyznaję mu wyższość nad sobą — i nad wielu innemi... Powiedziałbym, że bardzo wiele jest w nim z Boga...
Kobiety zaczęły naraz oddychać przyśpieszonym falowaniem piersi, jakby to wspomnienie o Brzeszczocie trafiało każdą w jakąś wrażliwą strunę.
P. LAURA. Ale ona!
P. KASPER. Ona? Oto jej fotografja.
To mówiąc, p. Kasper wyjął z pugilaresu podobiznę osoby, o której mówiono, tak zwany „portret salonowy“ — i wręczył ją zebranym paniom. Te — jak krogulce — rzuciły się na fotografję — i poprostu wyrywały ją sobie z rąk do rąk.
Widok tego portretu wywołał okrzyk zachwytu.
— Ach, ach, ach!
Nic innego nie umiały powiedzieć te panie — aż ich krzyk ściągnął do salonu grających w karty panów. Co się stało? pytali zaciekawieni.
Istotnie z portretu wyglądała na nich twarz tak nieprawdopodobnej piękności, że, jak to mówi się w bajkach: ani słowo nie wypowie, ani pióro nie opisze... Żaden z posągów greckich, żaden z portretów Leonarda ani Tycjana ani Palmy starszego ani Mantegni nie sięgał tej wyżyny... Wenus z Milo mogłaby u niej być kucharką... Jeżeli piękność ma granicę — to jej granicą ostateczną, najwyższą, nikomu z ludzi już niedostępną była osoba, której
Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.