Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

zewnątrz — i zasłania prawdziwą twoją twarz tak, że nie widać twej utajonej piękności... Maska ją wyżarła...
— Co za osobliwe żarty... Wyznaję, że się lękam pana... Takie okropne rzeczy pan opowiada...
— To nie są żarty... Brzmi to może dziwnie, ale jest prawdą z innej płaszczyzny... Jeżeli się pani zgodzi, cofniemy się w czasie do szesnastego stulecia; staniemy we Florencji i tam na nowo rozpocznę rewizję procesu Rozaury Montalboni. — Musimy pani przywrócić jej dawną piękność...
Byłam ciągle pełna drżenia, a jednak jakaś niepojęta nadzieja budziła się we mnie.
— Takie dziwne i niewiarogodne mówi pan rzeczy, że chyba tylko pragnienie wiary w cud, utajone we mnie, wiarę mi nakazuje. Nie rozumiem, jakby się to stać mogło, co pan mówi, a jednak choć to pozornie rzecz nikła — brzydota cielesna, przecież wyznam, trawi mnie pragnienie piękności — i gdyby ktokolwiek cud ten sprawił, tobym...
— W tamtym naszym dawnym żywocie kochałem panią aż do obłędu, aż do bluźnierstwa. Bóg cię ukarał, żeś przyszła na świat w postaci okropnej. Zdjęta będzie z ciebie ta klątwa, jeżeli ukochasz tego, którego niegdyś wtrąciłaś w nieszczęście...
— Ukocham, kocham go już, zda się!
— Ukochasz malarza Wawrzyńca Frescoti, który całą kaplicę wymalował nieprzytomny postaciami podobnemi tobie t. j. Rozaurze Montalboni. Jego Madonny, święte Magdaleny, święte Cecylje, chóry