Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

w nadzwyczajną potęgę, w moc panowania nad czasem i przestrzenią.
On to — zlał się tajemniczo w jedność z obłąkanym, a dziś jasnowidzącym malarzem — i zjawił się u mnie — w ciemnicy, jako mój wybawca.
Kiedy wyrok był już wydany, kiedy mię do więzienia wtrącono, kiedy rozmyślałam, że już nigdy z tego mroku nie wyjdę, oto usłyszałam kroki ciche, drzwi się otworzyły i stanął przede mną mój malarz obłąkany, tensam, ale inny; był to bowiem Lorenzo, który się stał odrodzonym Wawrzyńcem — jak ja miałam półsenną świadomość, że już jestem czym innym, niźli byłam jeszcze dzisiaj rano.
W oczach Lorenza była niezwyciężona energja, półboskie wyłonienie sił utajonych człowieka, władnych nad wszelkim przejawem materji.
Zerwał moją maskę — ujął mię w ramiona — i uniósł — przeniknąwszy bezpośrednio ściany więzienia... Czułam, że płynę w powietrzu, czułam, że tracę wagę, objętość, cielesność; toczyłam się po jakiejś linji spiralnej w niewiadomych regjonach bytu, w promienistej ciemności; znikałam powoli sama sobie, wsiąkałam w majaki czasu, aby się z nich wydobyć powtórnie, aż opadłam zemdlona i bezsilna.
Obudziłam się. Przy moim łóżku stał Wawrzyniec i przyglądał mi się uważnie. Trzymał rękę na moim pulsie. Byłam jeszcze niezupełnie przytomna — i nie wiedziałam, czy to dalszy ciąg tej dziwnej historji (ach, jakże się lękałam pościgu sług sądowych księcia Ferdynanda!) — czy też nowa sprawa; czy jesz-