Dnia 15 sierpnia zginął skrytobójczo, zabity we własnym mieszkaniu w Warszawie, Jan Sędziak, technik, w okolicznościach tajemniczych i niepojętych.
O zbrodnię oskarżony został nasz przyjaciel, Fulgienty Trzon, najspokojniejszy z ludzi, jakich znałem, sąsiad mój blizki, gdyż mieszkaliśmy naprzeciwko siebie, na tejsamej wązkiej, zacisznej, dalekiej od środka miasta ulicy. Mieszkaliśmy, że tak powiem, okno w okno i, siedząc każdy u siebie w pokoju, mogliśmy spokojnie palić fajki i rozmawiać ze sobą, nie wysilając głosu. Z naszego mieszkania widać było, jak w latarce, wszystko co się działo u Trzona, i vice versa; dla dyskrecji też zaprowadziliśmy w oknach wielkie story.
Otóż ten najspokojniejszy człowiek został oskarżony o zbrodnię. Sprawa jednak była nader powikłana: bo jeżeli z jednej strony sąd miał znaczną liczbę dowodów przeciw Fulgientemu, to z drugiej i on miał zupełnie wystarczające fakta przeciw oskarżeniu. Sędzia śledczy poprostu tracił głowę: bo jeżeli z jednej strony stwierdzono alibi Trzona, co poświadczyłem ja, pan Mirecki, komersant, doktór Lędźwiłł, dalej mój służący i stróż mego domu, to znowu stróż domu Sędziaka, jego służba, oraz brat stryjeczny ofiary, a jego współmieszkaniec, za po-