żem wam ten nóż pokazywał. Nie wiedziałem, że mi go ten drugi porwie i zabije nim Sędziaka.
— Co za ten drugi?
— No, ten, co zabił. Nie wiem, jak go nazwać. A przecież ja go widziałem.
— Jak to widziałeś?
— Widziałem — na chwilą. Był u mnie w więzieniu. Człowiek (a może nie człowiek), bardzo do mnie podobny, zjawił się u mnie i drwiąco patrzył się w moje oczy. Chciałem z nim porozmawiać, ale zniknął. Mówcie, co chcecie; ja wierzę, że jest jakiś drugi Fulgienty na świecie. Działa on poza mną i beze mnie, ale wykonywa moje czyny, te, których sam zapewne nigdybym nie wykonał; zabiera mi kapelusze, laski i sztylety. W nim jest moja energja, moja pamięć, moja złowroga siła. To jest mój rebus. On to mię zawiadomił, że Sędziak jest; on kazał mi sztylet wyostrzyć, on wyszedł ze mnie, kiedy byłem uśpiony; on zabił mego rywala. Kiedy we mnie i miłość dla Wandy i pragnienie zemsty dawno już zwietrzały, tamten był wiecznie świeży i wiecznie o tym pamiętał. Dla tego wszyscy mię widzieli przy ul. Wielorakiej, bo to był on.
— A potym już go nie widziałeś?
— Nie widziałem — i nie chciałbym go zobaczyć, bo to moja zła wróżba.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Minęło parę miesięcy. Nadeszła wiosna roku następnego; nasze ostatnie posiedzenie domowe. Fulgienty się uspokoił.