Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Indjanka może się zjawić i zatruć mi tę godzinę cudu:
— Uciekajmy — zawołała Galatea, i już tę nogę, co była oparta o piedestał, podnosiła, jakby zawieszona w powietrzu — gdy naraz otwarły się drzwi pracowni i wpadła megiera: głowę pokryła swoją żółtą suknią, a na brunatnych nogach skakała jak małpa. W ręku miała siekierę i wołała:
— Ja rozwalę twoje szczęście!
I na drobne kawałki rozbiła marmurową dziewicę.
— Poco mi ta gieometrja! — ryknąłem z rozpaczy, aż się rzeźbiarz martwy przebudził.
— Galatea — wołał — Galatea! — i wyrwawszy z rąk wiedźmy siekierę — odrąbał jej głowę, potym sobie samemu, wreszcie i mnie chciał podobnież uraczyć, ale tu — wyznaję nie bez wstydu — wziąłem nogi za pas i umknąłem.
(Nie była to ucieczka ze snu w rzeczywistość, ale tylko z pracowni, gdzie zginęła biała tanecznica!)
Znalazłem się sam na pięknej, obszernej łące, zarosłej bujną trawą i pokrytej barwistym kwieciem. Zapach siana unosił się w powietrzu, jakby łąkę świeżo skoszono. Piękna ta miejscowość leżała nad dość szeroką rzeką; po drugiej stronie rzeki stał mój dom, wiedziałem o tym i chciałem się tam do stać. Most łączył oba brzegi, ale przejście przez most było bardzo ciężkie, gdyż mniej więcej co pięćdziesiąt kroków stały tam na straży jakieś groźne zwierzęta: u wejścia dwa bure niedźwiedzie, dalej wiel-