— To ci starczy ledwie na czarną kawę! Do widzenia.
To rzekłszy, poszły sobie precz: Galatea, skacząc na jednej nodze, a wiedźma, colorado maduro, fikając koziołki — tak, że raz widać było jej brunatne nogi, raz jej żółtą spódnicę.
Zostałem sam jeden — i tylko dwaj żołnierze, wymierzywszy we mnie karabiny, mówili:
— Wstań, sukin syn, i chodź z nami.
— Znowu mnie aresztowali — powiedziałem sobie — ale zaco?
— Nie twoje dieło, a tam razbierut.
Poszedłem z niemi, ale żołnierze zaprowadzili mnie tylko do Miki i wydali rozkaz:
— Idź na czarną kawę!
Tak więc z rozkazu władzy wyższej poszedłem na czarną kawę. U Miki byli właśnie zebrani moi znajomi: Andrzej, Edward, Stasiek, Jan, Franciszek. Był też pan Antoni, który wogóle rzadko do nas przychodził.
Na Franka boczyłem się nieco.
— Cóżeś to ty gadał tam, na moim pogrzebie? że ja to nic, że niby trzeba mnie zarznąć?
— W każdym razie jesteś poza wszelką produkcją. Rozumiesz? Ale tu nie o to idzie. Posłuchaj, co opowiada pan Antoni. Ważna sprawa.
Jakoż istotnie wszyscy otoczyli pana Antoniego, a ten z uroczystym grobowym wyrazem twarzy mówił:
— Moi panowie, straszliwą prawdę muszę wam powiedzieć. Zawsze byłem trochę cynik, ale dzisiaj
Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.