Z przerażeniem patrzyłem na tego człowieka, zacząłem drżeć całym ciałem z trwogi, zacząłem szczękać zębami i zimny pot wystąpił mi na czoło.
— Maraksudi — fabryka papierosów! — zawołałem wylękniony — i naraz się przebudziłem...
∗
∗ ∗ |
— Maraksudi — fabryka papierosów! — szeptałem na jawie.
Wygnany zostałem z krainy snów. Ale po przebudzeniu jeszcze byłem przepełniony zgrozą!
Koniec końców ostrzeżenie co do imienia Maraksudi zapamiętałem, a potym, oprzytomniawszy, zacząłem sobie opowiadać całe widzenie senne od początku.
Muszę teraz dać małe wyjaśnienie. Śród rozmaitych moich rozprawek z pism zagranicznych było coś o pisarzach arabskich, gdzie wspomniany był autor z IX wieku Masudi. Od czterech miesięcy artykuł był złożony i leżał w drukarni. Redakcja, zapewne z powodu nieaktualności tematu, trzymała tę rzecz w odwodzie. Owóż, robiąc korektę, z jakichś nieokreślonych przyczyn — zacząłem się baczniej przyglądać temu imieniu Masudi. Wydało mi się ono jakoś za mało arabskie; Masudi uważałem za błąd i naraz mi się przywidziało, że nazwisko to brzmiało inaczej. Ale jak? Próbowałem na rozmaite sposoby i nareszcie stało mi się jasno. Imię to było Maraksudi — i takem skorygował. Potym zapomniałem o tym zupełnie, jak o wielu innych rzeczach.