tylko z tym jednemu z przyjaciół, lekarzowi, który dane zagadnienie traktował dość ironicznie.
— Jak sądzisz — mówił p. Jan — co za tajemnice odkryłaby nam taka świeżo zjawiona dusza, gdyby się zapytać: skąd przychodzisz?
— A nużby — odparł lekarz — dusza odpowiedziała na to zgoła cynicznie i trywjalnie?
— Nie sądzę — odpowiedział na to p. Jan z najwyższą powagą. — Tylko kłopot jest taki: nie mam dziecka własnego, a o cudze do takich doświadczeń trudno.
— Jak to, chciałbyś własne dziecko...?
— A jakże inaczej?
— No, to widzę, Pan Bóg dobrze zrobił, nie dając ci dziecka...
Klonowscy, choć już czwarty rok byli po ślubie, nie doczekali się dotychczas potomstwa. Dopiero w piątym roku narodziło im się dziecko, chłopiec, który potym wyrósł na ładne stworzenie, ale w pierwszej chwili swego pobytu na naszej planecie wyglądał nieco poczwarnie; był czerwony, jak burak, pomarszczony, o twarzy pokrzywionej żałośnie: słowem mało nęcący.
Matka bardzo cierpiała, wydając go na świat — i przez cztery noce bezsenne była blizką śmierci. Nakoniec usłyszała krzyk nowonarodzonej istoty — i wkrótce o wszystkich cierpieniach zapomniała, uszczęśliwiona widokiem dziecka. Skoro tylko dziecko należycie obmyto i oporządzono, skoro je nakarmiła po raz pierwszy — w słodkim ukojeniu usnęła, rozmarzona i pełna szczęśliwości.
Strona:A. Lange - W czwartym wymiarze.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.