Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

Julja spuściła oczy ku ziemi.
— W każdym razie — ciągnął dalej — czasy tu u nas są obecnie, jak i w całym kraju, bardzo niespokojne. Potworzyły się bandy zbójeckie: przed tygodniem napadli na plebanję w Doczerpach i ograbili naszego proboszcza; w miasteczku Podwiłaku zrabowali jednemu kupcowi 4 000 rubli — i t. d. Z dnia na dzień Kaolin oczekuje tej hordy, a zresztą od bandytów gorsi są jeszcze ci złodzieje-socjaliści.
— Bardzo proszę...
— Wiem, wiem, żeś sympatyk... I ja też niegdyś! No, było się młodym... Nibyto nowe chrześćjaństwo — bardzo szanuję — w teorji jest to piękne, ale w rzeczywistości niech ich piorun trzaśnie!... To ruina przemysłu, handlu — ruina całego kraju... I te strejki...
— No, przecież Kaolin i tak świętuje...
— Zapewne, ale bądź jak bądź proletarjat jest zdemoralizowany i rozzuchwalony... Stąd pochodzi, że ja mogłem taki list otrzymać... Przecież byłem dla nich jak ojciec — — i oto co za niewdzięczność!
— Zatem, proszę mi powiedzieć: w jakim celu zostałem wezwany i jakie są moje obowiązki?
— Widzisz — odparł z uśmiechem —