je król polski? Więc mu powiadają, że takiego króla wcale niema, i że się kaś-ta podział: a gdzie? a co? a jak? Dopiero mu powiedzieli, gdzie i co i jak.
Więc ten Japoniec powiada: kiedy tak — to wojna! I zrobił te wojnę, niby wedle polskiego króla.
Miewałem też noce, gdym po gościńcach kaolińskich czuwał z Michałem. Były to przykre godziny: we dnie najczęściej albo go nie było w domu, albo otaczały go dzieci, albo graliśmy w szachy, co od spraw istotnych moją myśl odwracało.
Najprzykszejszem było, że w domu Michała wszyscy to czuli. Mówiło się o wszystkiem, wyjąwszy tego, co było na końcu języka. Była to atmosfera gnębiąca wiecznem milczeniem, choć zagłuszona nieustanną mową.
O byle czem...
Trzeci tydzień już mijał, odkąd tu przyjechałem. Byłto dla mnie okres męki, nie mojej własnej, lecz cudzej, a tem boleśniejszej, że nie mogłem nic poradzić na to nieszczęście, które tu dookoła krążyło nieme, głuche, nieubłagane i nieusunięte.