na lód. Paweł i Zgryzoń zbliżyli się do niego, a Michał tymczasem wołał:
— Boks, tu, tu, do nogi!
Z trudem oderwano psa od człowieka, który zaczął jęczeć ze strachu i z bolu, a tymczasem Paweł i Zgryzoń podnosili zbójcę i prowadzili go do nas. Boks rzucał się niespokojnie i podniósł z krzaków jakiś przedmiot, porzucony przez więźnia.
— A dyć to Galas! — mówił Zgryzoń — A ty czegój tu chcesz, powsinogo? Czatujesz, nikiej zbój. Do braci sachalińskich się zapisałeś, czy co?
— A co on tu ma? — dodał Paweł, przyglądając się zgubie, którą Boks przyniósł w pysku. — Toż to leworwel. Toś tu chciał kogo zamordować?
Więzień, rudy, nizki, zezowaty człowiek, w łachmanach, stał przed nami z rezygnacją i pokorą, a na widok tylu dubeltówek przeraził się, i padłszy przed Michałem na kolana, zaczął mówić żałośnie:
— Łaski i miłosierdzia, najjaśniejszy panie dyrektorze! Nie zabijajcie mnie! Złe ludzie mnie namówili! Ja nic złego nie chciałem zrobić, jeno, że mnie pan dyrektor wyrzucił, to niby bez to ja byłem bardzo nieszczęśliwy, bo
Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.