to wszyscy mówili o mnie, że ja złodziej, że ja kradł, a ja nie złodziej, ja nie kradł, tylko ten psubrat Wąsik — złodziej, i on kradł, a ja nie złodziej, ja nie kradł — i bez to nigdzie mi nie chcieli dać roboty...
— Więceś ty mnie chciał zabić?
— Żeby tak mnie cholera jasna zatrawiła, tak ani myślałem...
— A cóż ten pistolet?
— To na lisy, jakby się zdarzyły.
Tymczasem Miller śmiać się zaczął serdecznie. Od paru minut przy ręcznej lampce elektrycznej oglądał zgubę i przekonał się, że była to stara krucica, pordzewiała i zepsuta, któraby nawet muchy nie zabiła...
— To ty pisałeś do mnie list, grożąc mi śmiercią?
— O, ja nieszczęsny sirota! Jak na świętej spowiedzi powiem panu dyrektorowi. We łbie mi się zamroczyło, toć napisałem, bo mi złe ludzie powiedziały, że wyszedł ukaz od jaśnie pana ministra, niby wedle strejków, że, powiada, niech każdy wróci do swojej roboty, i to na bramie przybite we wszystkich fabrykach, więc ja chciałem, żeby mi pan dyrektor kazał wrócić do mojej roboty.
Słowem trudno się było z nim dogadać.
Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.