cie rzeczy niechętnie sprawia „lanie“ swemu synkowi. Ostateczność ją tylko zmusza do tego. Tak np. było w ubiegłym tygodniu; ni mniej, ni więcej, tylko Heniuś wlazł na komin i o mały włos nie wpadł w gorejące palenisko. Zdarzyło się, że przez minutę nie było w kuchni ani matki, ani kucharki i młody przestępca z tej sposobności skorzystał. Gdy Marynia ujrzała tę zgrozę, załamała ręce z rospaczy. Istotnie, Heniuś mógłby się poparzyć i, Bóg wie, jakie zgotować sobie nieszczęście.
Dostał też „lanie“, co się zowie, a gdym się o tem zdarzeniu dowiedział, dreszcz mnie przeszedł od stóp do głów. Sposobem przypowieściowym, opowiedziałem mu straszną rzecz o chłopczyku, co się właśnie w podobnej okazji spalił na węgiel i na popiół. Ta wymyślona historja zrobiła na Heniusiu nadzwyczajne wrażenie, zwłaszcza żem mu fakt spalenia się chłopca przedstawił nader plastycznie. Dał mi słowo, że już nigdy na palenisko nie wejdzie.
Słowa dotrzymał, ale znalazło się sto innych, nieprzewidzianych motywów do psoty — i oczywiście nowe przyczyny gróźb ze strony matki, nowe wołania: „Wincenty!“ i nowe zapasy rózeg. Toteż nie dziw, że postać stróża długi czas budziła w Heniusiu uczucie grozy...
Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.