— A jakże o nas myślicie? O panu Janie, o mnie...
— Bliżej panu do piekła niż do czyśca nawet. Ja wiem, że pan jest uczony i że pan po całych nocach siedzi i coś pisze, ale nieraz koło okna pańskiego krąży duży, czarny ptak... Przyleci — załopocze skrzydłem — zakracze — w okno spojrzy — i ucieknie...
— Aż mnie ciarki przeszły... Bójcie się Boga, nic o tem nie wiedziałem...
— Może pan nie wie, a ono tak jest. Ten zasię ptak — to wysłaniec szatana, na zwiady chodzi... A gdyby go dotknąć, to całkiem niecielesny ptak, jeno zupełnie duchowy... Czy go często widuję? Na naszej ulicy prawie co noc, bo to wszetecznie djabelska ulica. Pan go nie zobaczy, bo pan nie wierzący; trzeba mieć łaskę u Boga, aby go widzieć... Tak się człek, śród grzechu brodząc, od grzechu ochrania... Djabeł tu sobie hula na prawo i na lewo. A jeszcze panu powiem, że te dziewuchy — to prędzej bardzo nieszczęśliwe — i tym będzie przebaczone, ale za to inne — ho, ho! Smarzyć się będą w ogniu po łopatki — po sam czubek głowy, ożogiem będą im palić sromy, któremi piły roskosze! Czy pan wie, co to było z panem Iwoniczem? To bardzo dobry pan,