bo choć nie z naszej ulicy, ale że tu bywał co wieczór, więc na niego uważałem. On był zaręczony z jedną panną, z pod N-ru 37 na drugiem piętrze. Ta panna mieszkała z drugą siostrą i z matką, a cała ta trójka — to, proszę pana, była hultajska trójka, a nie tylko, że nikt o tem nie wiedział, ale ba! każdy je miał za święte — a pan Iwonicz to nie inaczej — tylko klęczał przed swoją... Julja się nazywała... Codzień tam bywał o ósmej — jak tylko z biura wychodził — bo to bardzo porządny i pracowity pan; znosił bukiety, cukierki, bilety do teatru — i niemało się na te baby szkodował. A one — niby to, że takie poczciwe — jak tylko dwunasta — mówiły: panie Stefanie — czas iść do domu... On też żegnał się z niemi... Raz deszcz był krwawy, ale że go te panie wyprosiły — wyszedł na ulicę — i tymczasem stanął we framudze. Właśnie i ja tam stałem, a on wyciąga papierosa i powiada: Macie, ojcze. — Dziękuję, nie palący... A on: Jakże wam tu stać na taką zlewę po nocy — nie przykro to?... Na to ja: Lepsza taka zlewa, niż ogniste czeluście piekielne, gdzie goreć będą dusze grzeszne, i ci, co z nieświadomości są wspólnikami ich grzechu... Aż pan Iwonicz patrzy na mnie i w czoło się stuka, niby że ja jestem warjat. Ale ja nie warjat... Tylko mówię pobożnie, a ludzie światowi odzwyczaili się od
Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/86
Ta strona została uwierzytelniona.