kląłęm tę bezmyślną dążność ludzkiego bydlęcia do płodzenia potomstwa.
— Nie mam że racji, ojcze Widłaku?
— Bo i pewnie. — Im prędzej by się ludzie przestali rodzić, tem prędzejby był sąd ostateczny, a ci, co sobie zasłużyli na tę wieczną szczęśliwość, zdobędą ono słodkie a przeczyste zboże rajskie wybranych.
— Mój ojcze, zapominacie o jednem; że tylko sam Pan Bóg zna dobrze „numerum electorum“ — liczbę wybranych — i dopóki ta liczba się nie wypełni — koniec świata nadejść nie może, a że wybranych jest maluczko — to i nie prędki może być koniec świata.
Słowa te powiedziałem bardzo uroczyście i zupełnie w stylu Widłaka. To też trafiły mu bardzo do przekonania i zaczął gorliwie walić kijem w bramę, gdyż byłem w położeniu grzesznika, który chce z piekła wrócić do raju, ale nie masz klucza, co by tę bramę otworzył.
— Ślicznie to pan powiedział. Bo chociaż zły ptak nad panem krąży — to jednak widzę, że się pan rozumie na rzeczach pobożnych.
— Cóż to za ptak? — mówiłem, cisnąc guzik elektryczny... Nigdym go nie widział.
— Niech pan uważa na swoją duszę... Ja tego ptaka znam, bo on dawniej do mnie przychodził, a teraz to, panie, jak go zobaczę — pędzę za nim, a baczę przy którem oknie się
Strona:A. Lange - Zbrodnia.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.