Strona:A propos... 200 pereł humoru.pdf/54

Ta strona została uwierzytelniona.

W ten sposób wszyscy byli zadowoleni: rząd zdobywał złotą pięciorublówkę, publiczność bilety, a kasjer dużo rubli srebrnych.

*


Siadł przy stoliku z rozkosznem poczuciem wezbranego apetytu. Była w tem zdrowa żądza gryzienia soczystego, smażonego mięsa. Oblizał się i postanowił: „Befsztyk”. Zawołał kelnera.
— Proszę pana, chciałbym dostać befsztyk.
— Służę panu...
— Niech pan czeka. Powie pan kucharzowi, żeby wykrajał kawałek świeżej, czerwonej polędwicy... tak na 2 palce grubości...
— Wiadomo, naturalnie...
— Zaraz! niech pan słucha... Jak wykraje, niech ubije... na płasko... i nożem niech podźga... cytrynkę pokroi i pieprzem posypie... dopiero potem smażyć...
— Słucham, już się robi...
— Niechże się pan tak nie spieszy! Dużo masła na patelnię... żeby się zarumieniło... razem z drobno posiekaną cebulką... Kiedy zacznie syczeć i pryskać — rzucić mięso i dźgać, dźgać, żeby całe masłem przeszło... Do tego kartofelki...
— Tak jest... Wiem, proszę pana...
— Nic pan nie wie! Kartofelki w drobne płatki i razem z befsztykiem smażyć... Kabul macie?
— Zaraz podam...
— Podam! podam! O to właśnie chodzi, żeby podczas smażenia powolutku, po parę kropel cykać. A najważniejsza rzecz: uważać, żeby nie przesmażyć. Trochę krwi musi polędwiczka puścić i razem z gorącym tłuszczem kipieć...
— Według życzenia... już idę...
— To nie wszystko. Kiedy kartofelki będą brunatne, a befsztyczek jasno-bronzowy, wszystko razem