Moryś Feinduft skończył prawo, kupił sobie mieszkanie i urządza je. Na biurku stoi już aparat telefoniczny. Moryś dumnie siedzi przy biurku i czeka na pierwszego klijenta. Nareszcie służący zawiadamia pana mecenasa, że przyszedł jakiś pan.
— Niech poczeka.
Dla dodania sobie powagi Moryś każe klijentowi czekać przez kwadrans. Wreszcie dzwoni na służącego:
— Niech Piotr wprowadzi tego pana.
Pan wchodzi i zastaje Morysia ze słuchawką telefoniczną w ręku. Dla zaimponowania klijentowi pan mecenas udaje, że rozmawia z kimś:
— Tak jest, hrabio... Dziękuję! Na śniadanie przyjdę, ale sprawy przyjąć nie mogę, choćby mi 100 tysięcy ofiarowano. Jestem po uszy zawalony pracą. Żegnam!
Poczem zwraca się do klijenta: „Czem mogę panu służyć?“
— Przychodzę włączyć telefon do sieci...
Podczas wojny kapitan oprowadza dziennikarzy po wysuniętych naprzód pozycjach frontu. Mówi cichym szeptem:
— Teraz na prawo... teraz na lewo...
— Czy nieprzyjaciel jest blizko? pyta cicho jeden reporterów?
— Ale gdzie tam! O dwadzieścia kilometrów!
— Dlaczego więc pan kapitan mówi szeptem?
— Bo mam chrypkę...