śniadania. Na drugie śniadanie, jak to pan doktór wie: parę wódek, talerz bigosu, flaków trochę, no... zimnej cielęciny porcję, piwa trochę wypiję, zawsze tam jakiej kiełbasy font, dwa... ale bez przyjemności. I o tem już do obiadu chodzę. Obiad... Co tam obiad? Pan doktór wie... Zakąska, jakaś tam grochówka z parówkami, no... parę kotletów z kartoflami, pieczeń z kluskami na drugie, jarzyna, legumina — i cały obiad, ale też bez zadowolenia. Przed podwieczorkiem to najwyżej talerz kwaśnego mleka z kartoflami, na podwieczorek kakao, omlet, parę ciastek, i przed kolacją tylko raz jeszcze, ot tak sobie, kilka kanapek w barze, gulasz na gorąco, ale żebym z radością jadł — nie powiem. Potem kolacja: kiełbasa z kapustą, jakieś pierogi albo naleśniki, kawa, placek — i to wszystko — i nawet bez przyjemności. Dopiero wieczorem, jak już w łóżku leżę, to jem owoce: jak jest sezon na jabłka to parę fontów zjem, albo jak czereśnie — to także. Tu nie powiem. Owszem. Owoce — tak. To jem, to lubię, to mogę“.
Gość w restauracji zrywa się w pewnej chwili od stolika i woła:
— Kelner! Rachunek! Tylko jaknajprędzej! Ile się należy?
— Służę panu! Osiem złotych!
Gość rzuca na stół banknot dwudziestozłotowy:
— Reszty nie trzeba!