Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 2.pdf/177

Ta strona została uwierzytelniona.

wyszła, zostawiając Hortensję... która zaledwie się drzwi za nią zamknęły, rzuciła się w objęcia szambelanowéj.
— A! złota moja! wołała — dobrze, prawdziwie po chrześciańsku postąpiliście przybywając ją ratować! Włosy na głowie powstają co się tu dzieje. Wy nie macie o tém wyobrażenia. Jest to bezwstyd — roznamiętnienie, zapomnienie się, brawowanie!... Na to wyrazu nie ma....
— Ale, zmiłuj się — przerwała Dyakowska.
— Za mało mówię — dodała Hortensya — za mało.... nie chcę powiedzieć więcéj, aby ust sobie nie walać. To kobieta zgubiona....
— Ja bo zawsze mówiłam, przebąknęła szambelanowa: nie ma nic niebezpieczniejszego nad takie zakonserwowane stare panieństwo.
Zapomniała staruszka, że mówiła to w obec dwóch panien dobrze niemłodych. Hortensya zaprotestowała. Dyakowska się obruszyła. Szambelanowa ramionami rzuciła.
— A! nie bierzcie tego do siebie, moja Hortensyo.... hm! (schyliła się jéj do ucha, a panna odskoczyła zmieszana)... Spójrzała na Dyakowską zarumienioną — i dodała: To wcale co innego!
— E, o was to się ja już nie boję! — szepnęła szambelanowa, i zmieniając rozmowę, zwróciła się do swéj towarzyszki.