Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 2.pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

choć na pierwsze wejrzenie nią się nie wydawała. Szukał wady jakiéjś — nie znalazł. Wyrażała się z prostotą i naturalnością, a wdziękiem razem.... Raziła go tylko jakimś chłodem nie młodzieńczym, jakiémś zawczesném znużeniem. Było w niéj coś smutnego.... Nie długo mógł postrzeżenia te robić, bo gospodyni weszła, zapraszając do męża.... Przez wązkie drzwi i pokój przechodni, w którym stało łóżko syna, po wschodkach weszli do jasnéj, ale firanką zieloną przyćmionéj, izby chorego.
Pan Jędrzéj leżał na łóżku, z brodą zarosłą, żółty, z wyrazem cierpienia w twarzy wychudłéj, któremu drganie nerwowe jednego policzka dodawało coś nieprzyjemnego dla patrzących — otoczony był wszystkiém czego mógł zapotrzebować, aby ciągle o pomoc wołać nie był zmuszony. Na stoliczkach stały flaszki, napój, lekarstwo, książka do nabożeństwa, różaniec, klapka na muchy, mnóztwo drobnostek... W głowach wisiał stary obraz Matki Bozkiéj.... Pomimo otwartego w części okna, czuć było w pokoju jakąś woń szpitalną — ziółka i leki — chorobę.... Smutno tu było, a rodzina co się ciągle widokiem téj niedoli karmić musiała, wesołą być nie mogła.
Jędrzéj obie ręce wyciągnąwszy witał krewniaka.
— O! o! panie Piotrze — cięży na was grzech.... dawno, dawno należało mnie odwiedzić! Ale trudno o to prosić — bo u mnie i ze mną niewesoło.