Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 2.pdf/80

Ta strona została uwierzytelniona.

jedną bryczkę, aby droga przy gawędzie krótszą się wydała.
Przy pożegnaniach proszono bardzo, aby Jazygowie o Tarajewie nie zapominali, panna Leokadya spokojném, przyjazném wejrzeniem pożegnała Roberta, uczepił się go braciszek wiodąc aż na ganek.... Tu konie stały już, Erdziwiłł siadł z majorem, Robert na przedzie i ruszyli.
Sędzia czy namówiony, czy z własnego usposobienia, od wrót począwszy począł prześladować młodego Jazygę panną Leokadyą.
— Widziałem jakeś acindziéj do niéj słodkie oczy robił, schwytałem was na uczynku. Ona też nie była od tego.... Gruchaliście ślicznie....
— Ale pierwszy raz ją widziałem!
— A cóż to ma do tego! Miłość się zapala od jednéj oczu iskierki — lub od razu albo nigdy. I nie ma się czego wstydzić! jak Bóg miły, bratku.... Panna dobrze urodzona, piękna jak bogini.... dobra, poczciwa.... a o posagu ja coś powiedzieć mogę.... Sto tysięcy złotych, jak lodu! Wyprawa.... stosowna.... Czegoż chcieć!!
Major spoglądał tylko na syna, pykając z fajki, którą za wrotami zapalił, — oko jego śledziło wyraz twarzy Roberta.... Robert się śmiał swobodnie.
— Będzie na to czas! mówił.
— Otoż bo nie — pannę ci z przed nosa uchwycą.