Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 3.pdf/192

Ta strona została uwierzytelniona.

— Spotkaliśmy się na ulicy — rzekł. Myśmy tu dopiero od wczora, ja przez czas jakiś nie byłem w mieście. Ale jakże....
Nie mógł dokończyć.... Oblęcka podniosła oczy — spojrzała na męża, który wejrzenie miał w nią wlepione ciągle.
— Jak się to stało? — dodała głosem zniżonym.... Któż to dziś opowie!... A! panie, wśród największych pieszczot można być bardzo nieszczęśliwą — pod najtroskliwszą opieką, w któréj czuć serce, mogą ciężyć kajdany.... Przychodzi chwila.... i.... spełnia się przeznaczenie.... Cóż pan chcesz? Ja jestem szczęśliwa.... Mirosława mi tylko żal.... bom ja dla niego kamieniem u szyi.
— Karusiu! zlituj się! krzyknął Oblęcki — ty jesteś moim aniołem stróżem....
— Gdybyś mu się dał prowadzić! dodała pani....
— Alboż nie jestem posłuszny...?
— Nie dosyć — odpowiedziała spokojnie ciągle Karolina. Sądźcie panowie sami. Mirosław jest geniuszem, ja to mu przyznaję. A! tak! ale i geniusz musi się poddać konieczności, a robić to.... co mu los w ręce poda.... Czyż mu to uwłacza? W duszy może tulić i pieścić swe ideały, a ciężkim życia wymaganiom trzeba coś poświęcić. Czyż jeden malarz szyldy był zmuszony robić?
To mówiąc wstała z kanapki.