Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 3.pdf/76

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! jak Boga kocham — pan Robert czy co?
Słysząc wymówione imię swoje, Jazyga się zbliżył ciekawie. Jéjmość ręce obie otwarła jak do uścisku, i powtórzyła:
— Pan Robert! miły Boże — co za szczęście!...
Była to dawna sługa wyprawna matki jego, niegdy panna Zenobia Arwentowiczówna, dziś pani Żebrzyńska, która dosyć długo w domu Jazygów przebywała, dopóki ubogi szlachcic na trzech chatach nie wystarał się o nią w święty stan małżeński.
Staraniu temu i wyjściu za mąż sługi, która żonie jego ulubioną była i potrzebną, mocno się sprzeciwiał stary Jazyga. Rozgniewało go to tak, że niewdzięczna istota wolała ubogiego szlachetkę, niż los jaki on jéj chciał zapewnić, gdyby przy majorowéj pozostała, że zapowiedział jéj w końcu, aby mu się nigdy na oczy nie pokazywała.
Matka Roberta, kochając ją, pomagała jéj w sekrecie, nie chcąc draźnić męża, pani Żebrzyńska nie pokazywała się w Żabliszkach aż do śmierci pani. Na pogrzebie zobaczywszy ją major, zapomniał o dawnéj urazie, przejednał się, widząc płacz i żal jéj po zmarłéj. Mimo to Żebrzyńska, któréj mąż był obrażony, i zakazywał jéj jeździć do Jazygów, rzadko ich widywała. Dawna jéj miłość dla pani zlała się na dziecię — kochała Ro-