Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

że mnie nie kocha uniesiona chwilowym porywem gniewu, w każdym razie straciłem ją na zawsze.
W ten sposób przemajaczyłem noc całą, błądząc po dzikich manowcach i drapiąc się po skałach na złamanie karku.
Podobna wędrówka przynosiła mi niejaką ulgę. Nad ranem zacząłem się jaśniej zastanawiać nad mojem położeniem. Nasamprzód potrzeba było przygotować się na nieuchronne wyzwanie markiza i pomyśleć o sposobach przeprowadzenia tego pojedynku. Na samym wstępie nastręczała się olbrzymia trudność, nie miałem bowiem nikogo znajomego w Baden-Baden i napróżno łamałem sobie głowę, kogoby użyć za sekundanta.
— Co ja zrobię nieszczęśliwy — rozpaczałem — przecież pierwszemu lepszemu z ulicy nie mogę powierzyć tak ważnej sprawy.
Z pierwszym brzaskiem, korzystając z tego, że wszyscy śpią w najlepsze, powróciłem do hotelu. Zająłem się natychmiast spakowaniem moich rzeczy, rozbudzeniem służby i zapłaceniem rachuku, żeby się czemprędzej wynieść z pod tego dachu, który był dla mnie tyle fatalnym. Sama bowiem myśl częstszego spotykania państwa Bąbalińskich, po tem co zaszło, przejmowała mnie dreszczem.
Przeniosłem się prawie na drugą stronę Baden-Baden do najodleglejszego, ile można było hotelu, pozostawiwszy swój nowy adres u portjera dla wiadomości markiza i Kuryszkina, który jak mniemałem