Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Po dokonaniu tej czynności Kuryszkin dla formy jeszcze raz przemówił do nas, nakłaniając do zgody.
Markiz machnął ręką, ja również na znak, że wszelka nadzieja jest tu zbyteczną. Wtedy okryto pistolety chustką i podano mnie jako wyzwanemu do wyboru.
Drżącą ręką wyciągnąłem jeden... Drugi Kuryszkin oddał markizowi.
Ustawiono nas o trzy kroki od siebie — Braavedra zaczął komenderować.
Ja wymierzyłem prosto w pierś markiza....
Na hasło trzy pociągnąłem konwulsyjnie za cyngiel, strzał się rozległ, powtórzony przez echa gór, spojrzałem przed siebie, markiz stał ciągle nieporuszony, mierząc mi w głowę, tylko przybitka z mego naboju tliła się jeszcze na jego kamizelce.
Widocznie wyciągnąłem pistolet nabity prochem tylko.
Ta krótka chwila była tak straszną dla mnie, że wykrzyknąłem gorączkowo:
— Markizie, strzelaj prędzej!...
Markiz nic nie odpowiedział, lecz skierował w górę lufę pistoletu i wystrzelił w powietrze.
We mnie cały świat sprzecznych myśli i wrażeń przesunął się w tej chwili.
Mimowolne zadowolenie zachowawczego zmysłu, przejście niespodziewane z śmierci do życia,