Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

bytych wrażeń, pochyliłem się na pierś markiza, ściskając serdecznie podaną mi rękę.
Byłem tak wzruszony, że słowa nie byłem w stanie przemówić.
W istocie cała ta scena była nadzwyczaj rozczulającą, nawet obecni świadkowie nie mogli pozostać obojętnymi.
Kuryszkin oddalił się o kilka kroków, a z piersi jego wydobył się rodzaj spazmatycznego śmiechu, który najlepiej świadczył o jego niezwykłem wzruszeniu.
Powróciliśmy w najlepszej harmonii do Baden-Baden, udając się na spoczynek, tyle mi potrzebny po doznanych przejściach.
W naturalnem następstwie takiego rozwiązania naszego pojedynku, odbyła się w umyśle moim wielka reakcja na korzyść markiza. Żałowałem moich poprzednich uprzedzeń i powątpiewań o jego wysoce szlachetnym charakterze, wstydziłem się nizkiej zawiści, jaka mnie zaślepiała, słowem począłem oddawać mu sprawiedliwość, a dzikie podejrzenia i niechęci zamieniły się teraz w admirację.
Porównywując bezstronnie całe postępowanie jego z mojem, musiałem mu przyznać bezwarunkowo tę prawdziwą wyższość, cechującą rzadkie wybrane postacie, wyższość, która mnie zdumiewała i przygniatała.
— Czemże ty jesteś panie Janie — wyrzucałem sobie — ze swojem nieokrzesaniem, nieznajo-