Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

dja nad postaciami graczów, mechanika gry rozśmieszy cię koniecznie, a choćbyś pograł trochę dla doznania wrażeń, nic w tem nie będzie złego, trzeba przecież wszystkiego spróbować.
Dałem się jakoś łatwo namówić może właśnie dlatego, że w tej chwili byłem jeszcze smutniejszy, niż zwykle. Zresztą jakże można opuścić Baden-Baden, nie grając ani razu i co więcej, nie widząc nawet gry?
Poszedłem więc za Santa Florezem i zaraz na wstępie w pierwszej sali zaimponował mi niezwyczajny widok. Niesłychany ścisk ludzi różnego stanu, płci i wieku okrążał wielki, podłużny stół, zasłaniając go prawie całkowicie przed memi oczyma.
Była to najróżnorodniejsza mieszanina wszelkich typów i postaci, wystrojone i zalotne kobiety, szafujące w około spojrzeniami obok trzęsących się starców, najwięksi modnisie obok wyszarzałej hołoty, orderowi panowie tuż przy świątecznie przybranych lokajach i kelnerach, piękne twarze przy ohydnych, brylanty i kwiaty tuż obok grubej odzieży wieśniaków i rzemieślników. Słowem, panowała tu jakaś nadprzyrodzona, niezrozumiała dla mnie równość towarzyska i ów zaczarowany stół wydał mi się daleko kunsztowniejszą, niwellacyjną maszyną, niż niegdyś była gilotyna.
Wszyscy tylko cisnęli się do tego zaklętego stołu, aby być jak najbliżej, jak najbliżej i wyciągali drżące ręce, rzucając sztuki złota lub srebra.