Ze środka dochodziły mnie tylko jakieś kabalistyczne słowa:
— Messieurs faites vos jeux! rien ne va plus!
Przedarłem się gwałtem przez tłum ludzi i ujrzałem stół pokryty zielonem suknem, na którem z jednej strony i z drugiej pełno było kartek i numerów, w środku zaś obracała się jakaś piekielna maszyna, pokryta również numerami, po której skakała wypuszczona przez jakiegoś jegomości gałka.
Na zielonem suknie, na tych numerach i kartkach pełno porozrzucanych sztuk, kupek, a nawet całych stosów złota i srebra.
Cisza panowała ogólna, nikt nie śmiał oddychać, wszyscy śledzili z natężeniem skakającą gałkę, nareszcie ta się zatrzymała i dozorca maszyny zawołał uroczyście: „Trente“! a kilku jego pomocników zaczęło długiemi grabiami zgarniać znajdujące się na stole pieniądze.
Twarze obecnych wykrzywiły się całą skalą różnych odcieni gniewu, przerażenia, smutku i rozpaczy!... Był to prawdziwie dantejski obraz, a markiz, służąc mi za Wergilego, rzekł;
— Jest to ruleta...
Duszno mi się zrobiło w tym tłumie, więc uciekłem do drugiego salonu. Tam zastałem nieco mniejszy ścisk i więcej dobrane towarzystwo.
Na zielonym stole nie było już kręcącej się maszyny, ani wypisanych numerów, tylko jakieś linie, między któremi czarne i czerwone kwadraty
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.