Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

któż nie pragnie tego w dwudziestym siódmym roku swego życia? Każda napotkana piękniejsza kobieta, budziła we mnie szalone pragnienie, chciałem ją zaraz poznać, błagać o jej miłość, wydrzeć mężowi lub rodzinie i zawieść choćby na koniec świata, byle tylko znaleść dla siebie jakie gwałtowne, ogniste uczucie, w którego płomieniach jak salamandra żyć chciałem.
Budowałem w wyobraźni mojej najnieprawdopodobniejsze romanse i szukałem napróżno tej, któraby mi odpowiedziała nurtującym mnie żądaniom i z okrzykiem:
— Jam twoja! — rzuciła się w moje objęcia.
W tym stanie duszy, któryby psychologicznie można nazwać rabia amorosa, ujrzałem jadąc konno z Santa Florezem aleją Lichtenthala, niewidzianą dotąd przecudowną brunetkę, która w powozie szybko przemknęła przed naszemi oczyma.
Zauważyłem, że markiz jej się ukłonił, a ona odpowiedziała prześlicznym uśmiechem i lekkiem poruszeniem wachlarza.
— Kto to taki? — zapytałem, niecierpliwie drżąc z tajemnego wzruszenia.
— Jestto moja daleka kuzynka, wdowa po ambasadorze przy rzeczypospolitej Uraguay — otrzymałem w odpowiedzi.
— Co za czarująca kobieta! — westchnąłem głośno.
— Bawi tu dopiero od kilku dni w Baden-Baden i nie miałem dotąd czasu jej odwiedzić, ale