myślę być dziś właśnie u niej przed wieczorem; jeżeli zechcesz pójść ze mną, to cię mogę jej przedstawić.
Zataiłem szaloną radość, jaką mi ta propozycja markiza sprawiła, i odrzekłem z udaną obojętnością:
— Będę korzystał z twojej grzeczności, kochany markizie, bo chciałbym choć trochę poznać się z tutejszem towarzystwem.
— Tylko strzeż się — odparł tenże, śmiejąc się — żeby ci moja kuzynka nie zawróciła głowy, a ona lubi igrać z miłością swoich adoratorów, wie, że jest piękną i każe się uwielbiać.
— Będę ostrożnym, wyrzekłem, rumieniąc się.
Na tem zakończyła się nasza rozmowa i powróciliśmy z przejażdżki.
Nad wieczorem ubrany jak najstaranniej, pospieszyłem z markizem do willi, zajmowanej przez panią Sydonię de Ponteir.
Zaanonsowani przez służbę, weszliśmy do gustownie urządzonego buduaru, gdzie pani domu spoczywała w pół leżącej pozie na miękkiej otomance, trzymając w różowych paluszkach zbytkownie oprawioną książkę.
Z naszem wejściem podniosła się lekko — wdzięcznym ukłonem witając nowych gości.
Rzuciła na mnie badawczym wzrokiem, gdy tymczasem markiz, ściskając jej rączkę, prezentował mnie jako swego dobrego przyjaciela i wzorowego gentlemana polskiego.
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.