natów w Krakowie powróciła na wieś do domu swoich rodziców. Pamiętam, że z pewnem biciem serca wybierałem się do Borowca z uroczystą wizytą, dowiedziawszy się o przybyciu panny Leokadji. Dawne wspomnienia, ciekawość co się to zrobiło z mojej małej Lodzi, jakieś niejasne marzenie o przyszłości, słowem różne obawy i nadzieje nie dawały spokoju mojej wyobraźni. Przeczekałem przecież tydzień, żeby nie okazać gwałtownego pośpiechu i nareszcie pewnej pięknej niedzieli przed wieczorem ubrawszy się w najświetniejszy mój tużurek i zawiązawszy jak można najartystyczniej najświeższą krawatkę, dosiadłem kasztanka i popędziłem wprost do Borowieckiego dworu.
Pan Bąbaliński stał jak raz na ganku ponad pałacykiem i ledwiem zdążył zeskoczyć z siodła, pochwycił mnie w swoje ramiona z radośnym okrzykiem:
— A kochanego sąsiada witam, witam! Ha ha! to zapewne naszej Lodzi winniśmy tę wizytę! A widząc moje zakłopotanie dodał: No, no, nie mieszaj się chłopcze, nic w tem dziwnego! Gdzie miód tam pszczoły, gdzie panna tam się chłopcy zbiegają a moja Lodzia warta tego, żeby się do niej o sto mil zjeżdżano, a nie dopiero jak o miedzę, chociem ojciec, ale ci powiadam, że to ósmy cud świata, no ale sam się najlepiej przekonasz.
Łaskawych czytelników, których może zgorszy ta obcesowość i nieceremonialność pana Bąbaliń-
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.