Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

moje przybycie, nigdy też nie okazała żalu, gdym ją opuszczał. Zdawała się lubić mnie jako dobrego znajomego, który jest w stanie uprzyjemnić jej nie jedną chwilę na wsi, ale też żadnem czulszem uczuciem pierś jej nie zadrgała. Próżno śledziłem w rozmowach często nawet podnioślejszych i patetycznych jakiego śladu wzruszenia, któreby się dało na korzyść moją tłumaczyć, rozmawiała ze mną zazwyczaj jak siostra z uczniem swoim i zapalając się w toku rozmowy, zapalała się jedynie do swojej własnej myśli, mało zważając na takiego jak ja oponenta. Z natury romantyczna i usposobiona do marzeń wszelkiego rodzaju, panna Leokadja poetyzowała i marzyła bozwzględnie, bez żadnego jednak śladu zastosowania swych poetycznych fantazji do kochanka z ciała i krwi, jakim ja być pragnąłem. Ideał jej jak to zmiarkować mogłem był jeszcze o sto mil od rzeczywistości. Był to zawsze jakiś rycerz lejący krew za Ojczyznę (panna Leokadja miała bowiem bardzo wyegzaltowane patrjotyczne uczucie), dokonywujący długiego szeregu dzieł wiekopomnych i heroicznych poświęceń, coś na kształt awanturniczego Beniowskiego, na pół dzikiego Sawy lub mitycznego Polelum, coś nareszcze zarywającego więcej na Donkiszota, niż na pospolitego jak ja hreczkosieja. Tak więc w bohaterach poematów Słowackiego arcyniebezpiecznych znalazłem rywalów, z którymi walka w sferze fantazji i urojenia, stawała się dla mnie niepodobną. Napróżno sprowa-