i znikł im z oczu w płomieniach. Odtąd nie widziały go więcej i były pewne, że pozostał w palącej się owczarni.
Czyżby zmysły stracił pomyślałem sobie w prostocie ducha, czyżby nie mogąc ocalić, chciał przynajmniej zginąć heroicznie na czele swych owiec? Trzeba się prawdy dowiedzieć.
Podbiegliśmy wszyscy pod owczarnię i zaczęliśmy dopytywać się ludzi. Jedni zajęci gaszeniem nie uważali go wcale, drudzy w samej rzeczy widzieli go wchodzącego we drzwi, ale nikt nie umiał powiedzieć co się z nim stało. Oglądamy się na wszystkie strony, krzyczymy, prosimy żeby wychodził, jeżeli jest w owczarni, a tu panie nikt się nie odzywa, i pana Bąbalińskiego jak nie ma tak nie ma.
Nastąpił przestrach i lament niesłychany: różne przypuszczenia, że zemdlał, że wydostać się z poza owiec nie może, że się dymem udusił, następowały jedne po drugich. Jakoż w rzeczy samej ogień zaczął się już do wnętrza dostawać i mogło mu tam być ciepło między owcami.
W takiej krytycznej chwili panna Leokadja zwróciła ku mnie swoje zbielałe od przestrachu lica i błagalne rzucając wejrzenie:
— Panie Janie — szepnęła ledwie dosłyszalnym głosem, ratuj mego ojca, wyszukaj, wyprowadź... bo ja umrę w takiej niepewności... — i zachwiała się jakby omdlewać miała, a łzy sznurkiem pereł puściły się po jej twarzy.
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.