Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

stając na wolnem powietrzu, witany rozjaśnionemi twarzami wszystkich świadków tej sceny — gdy w tem wielka paląca się głownia z trzaskiem załamała się nademną i przelatując końcem dotknęła mojej głowy. Uczułem wielki ból i gorąco, dosłyszałem jeszcze okrzyk zgrozy obecnych i jak długi runąłem na ziemię...
Kilkanaście dni podobno upłynęło, które spędziłem wpół nieprzytomnie w dzikich gorączkowych marzeniach. Zdawało mi się tylko ciągle, że znajduję się jeszcze w palącej się owczarni, że wynoszę na rękach pana Bąbalińskiego, że go podźwignąć nie mogę, i upadam pod tym strasznym ciężarem, który mnie przygniata. Próżne usiłowania, żeby go zrzucić z siebie, pan Bąbaliński leżał jak zmora na moich piersiach i dusił mnie, gniótł mi głowę i śmiał się szyderczo z wszystkich moich wysileń. Czasami nawet zdawało mi się, że widzę z poza płomieni bladą a uroczą twarz Leokadji, wołającej na mnie swoim najsłodszym głosikiem:
— Panie Janie wychodź, spiesz się!
Chciałem jej odpowiedzieć, ale p. Bąbaliński położył swoją szeroką dłoń na moje usta. Czasami czułem, że mi się głowa pali i że ze wszech stron starają się ten straszny pożar ugasić.
Gdy po kilkunastu dniach przyszedłem nareszcie do zupełnej przytomności, znalazłem się w Borowcu, w starannie dla chorego urządzonym pokoiku, na miękkiej pościeli, otoczony całą troskliwością i pieczołowitością. Pani Bąbalińska,