W upojeniu i w rojonych o przyszłości marzeniach szybko ulatywały chwile, z których każda unosiła lepszą cząstkę mej duszy w odmęt przeszłości. Tymczasem państwo Bąbalińscy przyjęli mnie z radością na oficjalnego aspiranta do ręki ubóstwianej Lodzi, przyczem korzystając ze zdarzonej sposobności pan Bąbaliński palnął mi sążnisty traktat o swoich demokratycznych przekonaniach, w którym dowodził, że nigdyby nie powierzył losu swej jedynaczki żadnemu człowiekowi zapleśniałej arystokracji, będącej jedynie tamą postępu społeczeństwa, lecz że go chętnie odda w ręce takiego człowieka jak ja, aczkolwiek nie majętnego, po którym spodziewa się, że zerwawszy raz na zawsze z konserwatyzmem, stanie się jednym z filarów wojującej idei.
Słysząc to wszystko wypowiedziane w sposób godny i wpaniały, rozczuliłem się niewymownie tą wspaniałomyślnością pana Bąbalińskiego i dziękowałem w głębi serca niebu, że nie urodziłem się żadnym hrabią lub baronem i że mam stąd wszelką swobodę do zerwania z przyrodzonym mi nieco konserwatyzmem.
Scena z panią Bąbalińską była jeszcze więcej rozczulającą.
— Je vous regardais toujours comme mon fils bienaimé, parceque je vous croyais capable d’un grand et veritable sentiment — wyrzekła z głębokiem westchnieniem.
— Ty nigdy nie przestaniesz jej kochać — dodała po chwili podnosząc dłoń w górę.
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.