Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Gotów byłem z dobrą wiarą składać wszystkie możliwe przysięgi, więc rzecz cała skończyła się na macierzyńskim uścisku i łzach rozrzewnienia ze strony mojej przyszłej matki.
Tym sposobem stałem się na serjo uznanym i przyjętym konkurentem i miłość moja mogła swobodnie galopować sobie po gładkiej drodze do wygodnej i spokojnej przystani małżeństwa.
Że byłem najszczęśliwszym na całej kuli ziemskiej człowiekiem, o tem już wspominać nie potrzebuję. Żadnej znikąd chmurki na mojem niebie, kochałem coraz mocniej i głębiej, spokojny o przyszłość odkrywając coraz nowe zalety i doskonałości w mojem bożyszczu.
W tej szczęśliwej fazie mojego życia zastał mnie rok 1863. Smutna, okropna data — ile razy mi się z pod pióra wysuwa, tyle razy radbym zamiast niej „kleksa“ postawić. Cóż kiedy nie da się ona tym sposobem z serca i pamięci wymazać! Nadszedł więc ów rok bolesnej pamięci 1863 i z nim ta cała katastrofa, która znowu raz jeszcze tragiczną klęską zakończyć się miała.
Od dawna już wprawdzie dawała się przeczuwać ta wisząca burza w powietrzu po gorączkowym nastroju całego społeczeństwa z pod zaboru rosyjskiego. Egzaltacja patrjotyczna zapalała serce, ogarniając coraz to większe koło, młodzież szalała, starcy tracili głowę, namiętni pchali do czynu, umiarkowani nie śmieli iść naprzód ani też cofnąć się, wsteczni kryli się i walczyli podstępem.