Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

Niebieskie, a lekko zawilgotnione oczy spojrzały na mnie tak czarująco, że czułem się gotów w tej chwili rzucać na gołe bagnety dla tego jedynego spojrzenia i towarzyszącego mu uśmiechu, pełnego anielskiej tęsknoty.
Przyklęknąłem i pocałowałem podaną mi rączkę, od której niestety miałem się na długo, może na zawsze oderwać.
Pan Bąbaliński, jak się dowiedział o mojem postanowieniu, porwał mnie w swoje objęcia, przycisnął czule do serca i wyrzekł uroczystym głosem:
— To chwat chłopak, zawsze to mówiłem, on się nie cofnie przed niczem i poniesie śmiało sztandar narodowo-demokratycznej idei, pokąd go nie zatknie na gruzach barbarzyństwa!
Pani spojrzała na mnie z wyrazem uwielbienia i dumy matki Spartanki, poświęcającej syna, nic nie mówiła, ale jej milczenie i postawa wymowniejszemi były nad wszystkie słowa. Tym więc sposobem spaliłem wszystkie mosty za sobą i musiałem pomyśleć o jak najspieszniejszem wykonaniu moich zamiarów. Przygotowania wszystkie już poprzednio porobiłem, nie pozostawało mi więc nic, jak wydać ostatnie dyspozycje gospodarskie, załatwić niektóre drobne interesy i co najważniejsza, uroczyście się pożegnać z moją lubą i jej rodzicami.
Postanowiłem wybrać się z całym rynsztunkiem wojskowym do Borowca, tam spędzić osta-