drówce. A przecież wracałem na łono tych, którzy mnie kochali, do własnej siedziby, do normalnych życia warunków, a nadewszystko do kochanej i kochającej kobiety, w której miłości spodziewałem się znaleść zapomnienie, spoczynek i niezachwiane szczęście w przyszłości.
Wobec przykrych uczuć, które mną miotały, mogłem sobie dopiero jasno wyobrazić los tych, którzy po tak strasznem moralnem rozbiciu nie mają zakątka, gdzieby mogli powrócić, ani też serc kochających, przy którychby odżyć mogli. Ja bowiem, który miałem wszystkie podstawy nowego życia i dla którego ta niefortunna wyprawa winna pozostać tylko mało znaczącym epizodem, czułem się przecież nad miarę zgubionym, jakbym większe pół życia zostawił w tej fantasmagorji krwawych świateł, w którą wplątany zostałem.
Szczęście myślałem sobie, że mam takiego anioła, który mą zranioną duszę weźmie pod swe jasne skrzydła. Najdroższa Lodziu, ciebież to przyjdzie mi przywitać tą, wymowną boleścią, strofą z Beniowskiego:
„Patrzaj! powracam bez serca i sławy,
Jak obłąkany ptak, i u nóg leżę“.
W miarę jak przebywszy szczęśliwie granicę, zacząłem przybliżać się do Borowca, myśli moje zaczęły jednocześnie coraz to weselszą przybierać barwę. Z góry wystawiałem sobie radość całego domu państwa Bąbalińskich, te pierwsze przywi-