Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

i aromatycznem powietrzem lasów, perspektywą gór itd. Słowem, zadecydowano większością wyruszyć na piechotę.
Jakoż w rzeczy samej większa część przechadzki odbyła się w sposób bardzo zadawalniający. Jasna pogoda, świeże powietrze gór i lasów, piękność widoków działają zazwyczaj ożywczo i pobudzająco na ludzkie usposobienia. Trzpiotaliśmy się też nie pomału, to jest ja i moja Lodzia przez całą drogę.
Goniliśmy motyle, drapaliśmy się na skały, zrywaliśmy kwiaty, spychaliśmy ciężkie kamienie w toń potoków, śledziliśmy wzrokiem migające forelle, piliśmy wodę z kaskad, zaczepialiśmy echa z gór, słowem dokonywaliśmy tysiące pustot, tak zajmujących dla kochanków lub dzieci.
Jakże cudownie wyglądała wtenczas ta swawolna figlarka w swojej bieluchnej sukience z crepe de Chine, w słomkowym, białym kapelusiku, ubranym w zielony wieniec drobnych skalnych paprotek, gdy przelatując nad brzegiem potoku zarumieniona szybkim biegiem przeglądała się w jego zwierciadlanej toni i rzucała na mnie zalotnym wzrokiem, bym ją podziwiał w wodzie i na powietrzu!
Przechylona nad wodą, dręczyła mnie i rodziców udając, że pada w przeźroczyste nurty i odpowiadając dźwięcznym, harmonijnym śmiechem, gdym ją ratować przybiegał. Ile swobody, wdzięku i uroczej wesołości w każdym jej ruchu, w każdym żarciku, w każdem słowie!...