— Co oni teraz mówią ze sobą? — myślałem co chwila i ukradkiem spoglądałem na pędzący przed nami powóz.
Tymczasem Kuryszkin bawił wpółdrzemiącego pana Bąbalińskiego obszernym wywodem nihilistycznej teorji, którą ten lekkiem kiwaniem potwierdzał.
W trzy godziny stanęliśmy w Seebach.
Jestto niewielka osada nad strumieniem tego nazwiska, u stóp Hornisgrinde położona. Stanęliśmy przed skromnym wiejskim zajazdem, w którym przecież wszelkie możliwe dogodności znaleźć można.
Markiz, który pamiętał o wszystkiem, zajął się na prędce urządzeniem obiadu. Znakomite pstrągi, w które Seebach obfituje, dostarczyły głównego materjału. Markiz sam przyrządził zupę i sos do pstrągów, które były prawdziwemi gastronomicznemi arcydziełami i przyznam się, że zajadając te jego utwory, zacząłem chwiać się w mojej ku niemu nienawiści. Zimny pasztet ze zwierzyny przywieziony z Baden-Baden i parę butelek wina dopełniły reszty obiadu.
Po skończonym posiłku pospieszyliśmy czemprędzej pod górę. Nie zdążyłem dość wcześnie podać rękę Lodzi, bo mnie markiz uprzedził, pan Bąbaliński poprowadził żonę, ja zaś pozostałem wynagrodzony towarzystwem Kuryszkina, który mnie wziął pod swoją szczególną opiekę.
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.