Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

— Być może, ale ja takich kwiatów dotąd nie miałam.
— Ale pani jednakże przypuszcza, że one mogą mieć także nieskończenie wyższe znaczenie dla innych ludzi.
— Nie mogłabym o tem sądzić.
— Pani nie wierzysz, że jeden taki kwiat otrzymany z ukochanej ręki, może wypełnić całą egzystencję człowieka?
— Ach, przesadzasz markizie, nie znałam pana z tej wysoce sentymentalnej strony!
— Śmiej się pani do woli, ale za rycerskich czasów, kawaler otrzymawszy gałązkę kwiatu od kobiety, której już może nigdy nie miał spotkać w życiu, unosił go ze sobą w boje, jako swoje godło, dotrzymywał bierności tej czysto idealnej marze i zwiędła gałązka wraz z nim zstępowała do grobu.
— Od czasu jak Cerwantes napisał Donkiszota, zabrakło takich rycerzy.
— Donkiszot nie jest tyle śmiesznym, jakby się zdawało, prędzejbym się zgodził być podobnym jemu, niż licznej dziś czeredzie rozsądnych Sanszopanszów.
Tu markiz przypadkiem czy z intencją spojrzał na mnie.
— Ale musiałbyś pan — zaśmiała się Lodzia — wyszukać jaką Dulcyneę z Tobozo i kruszyć kopję za jej niezrównaną piękność. Prędzej panie markizie dosiądź pan rumaka, ubierz się w pan-