— Pan Stożek — odezwała się dobitnie panna Leokadja — zdemaskował się nareszcie ze swoim prawdziwym charakterem, spodziewałam się tego czy prędziej czy później. Znieważać kobiety wykonanym w ich obecności karczemnym napadem, korzystać z położenia, że kto inny nie będzie mógł odeprzeć takiej napaści, ze względów wyższej szlachetności, to czyn godny takiego bohatera...
— Najdroższa Lodziu, pozwól sobie powiedzieć...
— Proszę mnie tak nie nazywać — przerwała prostując się z dumą królowej — po tem co zaszło, podobna poufałość uwłaczać mi tylko może.
— Ale ja mam do tego prawo — wykrzyknąłem — nadaje mi je nasza dwuletnia miłość.
— A kto panu pozwolił przesądzać o mojej dla niego miłości?
— Jakto? Nie świadczy o tem cała nasza przeszłość, obopólne wyznania, wzajemna czułość, czyż nie zasłużyłem sobie na tę miłość najgorętszem uczuciem, jakie może żywić pierś człowieka, nie byliżeśmy narzeczeni wobec Boga i ludzi?
— Kiedy mnie pan zniewalasz do tego, to muszę mu wyznać, żem go nigdy prawdziwie nie kochała, pańskie przechwałki każą mi nawet gorzko żałować teraz, żem ulegała niejakim złudzeniom co do jego osoby i widząc jego szaloną miłość, chciałam się dla niego poświęcić, ale raz jeszcze powtarzam, żem pana nie kochała i nie kocham, a teraz
Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.