Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

nawet poznawszy jego nizką naturę, czuję tylko dla niego przynależną pogardę.
Te ostatnie słowa wypowiedziała panna Leokadia z jak największym przyciskiem.
Pierwszy to raz w życiu mojem rzucono mi w oczy wyrazem pogardy, lecz słowo to wyszło z ust kobiety, kobiety którą jeszcze całą siłą pierwszej miłości kochałem, nie zwróciłem więc na nie uwagi, a tylko cały pogrążony w boleści, jaką mi sprawiło dopiero co usłyszane wyznanie: że ona mnie nigdy nie kochała, wykrzyknąłem z całą goryczą przepełniającą me serce:
— Więc to wszystko było kłamstwo! Czarowne uśmiechy i tkliwe spojrzenia, namiętne wyznania, serdeczne rozmowy, gorące uściski i łzy pożegnalne były komedją tylko, a ja byłem tyle naiwnym, że wierzyłem, kochałem i jak dziecko na fałszywem sercu kobiety oparłem całą przyszłość, całe szczęście moje, nie wiedząc, że jak dziecko stawiam tylko liche z kart pałace, które za lada kaprysem w okamgnieniu runąć mogą!
— Lodziu! zakazuję ci odpowiadać temu człowiekowi — wtrąciła pani Bąbalińska — on gotów ci powiedzieć jeszcze jakie grubiaństwo!
W tej samej chwili zbliżył się do mnie w majestatycznej postawie sam pan Bąbaliński, uznając za potrzebną swoją interwencję.
— Rozkazuję panu — zaczął podniesionym głosem — zakończyć tę dziką awanturę.