Strona:Adam Asnyk - Panna Leokadja.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— To jest też moim zamiarem — odparłem zimno.
— Spodziewam się — ciągnął dalej — że pan natychmiast opuści nasz dom i uwolnisz nas raz na zawsze od swojej obecności. Inaczej! — podniósł głos rozpalając się coraz bardziej — będę zmuszonym zawołać kelnerów, bo postępowanie pańskie jest, jak dobrze powiedziała moja córka, godnem pogardy!!
Słysząc taką zniewagę z ust mężczyzny, odszedłem zupełnie od zmysłów i... (wstyd mi to wyznać łaskawi czytelnicy, ale nie mogę tego w opowiadaniu pominąć milczeniem) wpół nieprzytomny, nie wiedząc co robię, podniosłem dłoń i... pomściłem się czynnie doznanej urazy...
Opamiętałem się dopiero, słysząc krzyk kobiet. Naraz stanęła mi przed oczyma cała szkarada mojego postępku, gniew mój przemienił się w obrzydzenie dla samego siebie, w głębokie uczucie żalu, pomięszania i wstydu...
Łzy mi się prawie gwałtem cisnęły do oczu, ale opamiętanie przyszło za późno...
Zmięszany więc i zupełnie bezprzytomny, rażony widokiem pana Bąbalińskiego, który stanął jak przykuty do ziemi, chciałem się tylko wyrwać jak najprędzej z miejsca tej fatalnej sceny, do drzwi było mi już za daleko w mojej niecierpliwości, korzystając więc, że stałem przed oknem wychodzącem na ogród, rzuciłem się w nie nie myśląc ani na chwili i wyskoczyłem.